Przez resztę dnia Jonathan był jakby
nieobecny. Cały czas wspominał niedawne spotkanie z Hope. Nie mógł
pozbyć się widoku jej twarzy ze swoich myśli, tak jakby
zagnieździła się w nich i nie chciała stamtąd odejść.
Blanchard nie potrafił zrozumieć, dlaczego wciąż na nowo odtwarza
całą sytuację, jak gdyby było to coś ważnego i istotnego. W
końcu wiele razy, ktoś na niego wpadał i nigdy się tym zbytnio
nie przejmował, ani nie długo się nad tym nie zastanawiał. Po
prostu przechodził nad tym do porządku dziennego. Chłopak nie mógł
się przeć wrażeniu, że od tej pory coś się w jego życiu
zmieni, właśnie za sprawą brunetki.
- Halo! Ziemia do Jonathana! - Z
zamyślenia wyrwał go głos Matthieu, który przed chwilą musiał
wrócić do pokoju. - Mówię do ciebie, a ty mnie nawet nie
słuchasz. Co się dzieje? - Zapytał blondyn, zdziwiony zachowaniem
przyjaciela.
- Nic takiego, po prostu... zamyśliłem
się. - Odpowiedział, siadając na łóżku i chowając zdjęcie
Hope do portfela. - Jak było na treningu? - Zapytał, starając się
zmienić temat.
- Och, tak jak zawsze, ale jakoś nigdy
cię to nie interesowało. - Matthieu spojrzał na Jonathana z
ciekawością. - Spotkasz się dziś z Genevieve?
Blanchrad nie odpowiedział. Domyślał
się, że jego przyjaciel pała uczuciem do jego narzeczonej, ale
jakoś się tym nie przejmował. Nie czuł do blondynki kompletnie
nic, więc nawet zwykła zazdrość nie wchodziła w rachubę.
Jonathan byłby niezmiernie szczęśliwy, gdyby ktoś mu ją odbił.
Ba! Nawet podziękowałby człowiekowi i życzył powodzenia, a on
sam, nareszcie byłby wolny. Brunet domyślał się jednak, że były
to tylko marzenia. Genevieve nigdy by go nie zostawiła dla innego,
bo z nikim innym nie byłoby jej tak dobrze, przynajmniej jeśli
chodzi o kwestie finansowe.
- Nie, nigdzie z nią dzisiaj nie idę.
Ma w planach duże zakupy, a ja jakoś nie mam zamiaru być jej
tragarzem. Poza tym, wiesz jak nie lubię siedzieć w sklepie i
czekać aż w końcu na coś się zdecyduje. - Powiedział w końcu,
powracając do rzeczywistości. - Jeśli chcesz możesz z nią iść
ja mam dziś jeszcze coś do załatwienia. Właściwie to muszę już
wyjść, zanim zamkną mi dziekanat, więc do zobaczenia. - Dodał,
jeszcze po czym chwycił portfel Hope, leżący na jego łóżku i
wyszedł z pokoju, zostawiając Matthieu z nieco zdziwioną, ale i
zadowoloną miną.
Dotarcie do budynku władz uczelni
zajęło mu około dziesięciu minut. Jonathan miał nadzieję, że
da mu się, po części jego urokowi osobistemu, ustalić gdzie
mieszka brunetka, by osobiście móc oddać jej portfel. Może przy
okazji udałoby mu się przez chwilę z nią porozmawiać, może
dowiedziałby się o niej czegoś więcej.
Blanchard zapukał do drzwi
sekretariatu i po usłyszeniu zaproszenia wszedł do środka. W
pomieszczeniu siedziała rudowłosa sekretarka zajęta układaniem
dokumentów na swoim biurku. Podniosła wzrok, kiedy chłopak wszedł
do środka.
- W czym mogę pomóc? - Zapytała,
odkładając kartki papieru do jednego ze stojących obok koszyków i
spojrzała na Jonathana.
- Zastanawiałem się, czy mogłaby mi
pani pomóc w zidentyfikowaniu miejsca zamieszkania pewnej studentki
tej uczelni. Znalazłem jej portfel i chciałbym go zwrócić
właścicielce. - Odpowiedział, uśmiechając się czarująco do
kobiety.
- Od tego jest Biuro Rzeczy
Znalezionych, gdzie zajmują się takimi sprawami. Niestety, nie mogę
panu pomóc. Nie wolno udzielać mi informacji na temat naszych
studentów. Obowiązuje mnie ochrona danych osobowych, panie
Blanchard. - Dodała rzeczowym tonem.
- Rozumiem doskonale, jednak owa osoba,
zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś jej zginęło i zanim
się tego domyśli może minąć trochę czasu. Chciałbym być wobec
niej w porządku i zwrócić to co do niej należy by nie musiała się
zamartwiać.
- Przykro mi, jednak nie jestem w
stanie panu pomóc.
- Zna pani moją rodzinę prawda? A
przynajmniej, słyszała pani o hojności mojego ojca, czy przypadkiem
to nie on ostatnio ufundował w części remont tego budynku, w tym
pani gabinetu? - Zapytał, nienawidząc się za to, że musiał
zniżyć się do poziomu własnego ojca, by wyciągnąć potrzebne
informacje. - Wiem też, że w przyszłości rodzina Blanchardów ma
ufundować nowe skrzydło biblioteki, a jestem pewien, że gdybym
porozmawiał z ojcem, można by było to przyspieszyć.
- Dobrze, niech będzie, jednak nikt
nie może dowiedzieć się o tym, że udzieliłam panu tej
informacji. - Sekretarka była nieco zmieszana obrotem spraw, jednak
nie miała innego wyjścia. - O kogo konkretnie chodzi?
- Hope Hansen. Studentka pierwszego
roku malarstwa. Wystarczy mi tylko jej adres.
- Hansen. Hansen. Tak, jest na liście.
Akademik numer pięć. Piętro drugie, pokój numer dwanaście.
- Bardzo pani dziękuję. - Jonathan
uśmiechnął się do kobiety i wyszedł z gabinetu.
Nie sądził, że mu się to uda,
jednak zwycięstwo uderzyło mu do głowy niczym szampan. Wiedział,
że będzie musiał zadzwonić do ojca, by przyspieszyć renowację budynku administracyjnego i przy okazji może jeszcze skrzydła biblioteki, tak jak to obiecał, jednakże nie chciał się
teraz tym przejmować. Najważniejsze było to, że dowiedział się,
gdzie mieszka Hope. Teraz mógł więc ją odwiedzić pod pretekstem
oddania portfela, a przy odrobinie szczęścia mogłoby mu się udać
spędzić z nią trochę czasu.
Jonathan zastanowił się przez
chwilę. Miał przemożną ochotę od razu udać się do pokoju
brunetki, jednak nie wiedział, czy już tam wróciła. Była w końcu
dopiero osiemnasta, a on nie znał ani jej planu, ani rozkładu
innych zajęć. Postanowił więc zaczekać przynajmniej do wieczora,
by mieć pewność, że dziewczyna będzie u siebie.
Brunet wrócił do swojego pokoju,
chcąc się odpowiednio przygotować do spotkania z Hope. Na
szczęście, w pomieszczeniu nikogo nie było. Matthieu musiał
skorzystać z jego rady i wybrał się na zakupy z Genevieve.
Jonathanowi jednak to odpowiadało. Miał sporo czasu i nikt nie
będzie mu zadawał niewygodnych pytań. Wziął szybki prysznic i
włożył czyste ubrania. Był podekscytowany spotkaniem i ciekaw
był, jak dziewczyna zareaguje na jego widok.
***
Stratę portfela, Hope
zauważyła dopiero, kiedy wychodziła z pracy. Chciała zapłacić
za bilet na metro, jednak wtedy z przerażeniem stwierdziła, że
nie ma portmonetki. Musiała wrócić do akademika piechotą,
zastanawiając się w międzyczasie, gdzie mogła go zostawić. Nie
zależało jej, na drobnych, które w nim były, ani tym bardziej na
dokumentach. Te, mogła spokojnie wyrobić jeszcze raz. Najbardziej
bolało ją to, że straciła fotografię, która przedstawiała
panie Hansen na werandzie ich domu. Dla potencjalnego złodzieja
była ona zapewne bezwartościowa, dla niej niezwykle cenna, bo była
jedyną, jaką kiedykolwiek zrobiono całej rodzinie.
Zanim dziewczyna wróciła
do pokoju, udała się jeszcze do Biura Rzeczy znalezionych, mając
nadzieję, że ten, kto znalazł portfel będzie na tyle uczciwy, by
jej go zwrócić. Niestety, na miejscu nie otrzymała żadnej
informacji. Nikt nie zgłosił znalezienia zguby, ale być może
jeszcze to zrobi. Norweżka zostawiła pracującej tam kobiecie swój
numer telefonu z prośbą o kontakt gdyby jednak portfel się
odnalazł.
Zawiedziona wróciła do
pokoju i z ulgą zauważyła, że jej współlokatorki w nim nie
było. Chociaż jedna rzecz udała jej się tego dnia. Chwilowo
uniknęła kolejnej mało interesującej, a także nieprzyjemnej
rozmowy z blondynką. Rozkoszując się samotnością, Hope
postanowiła wziąć prysznic, by nieco się odprężyć. Po kąpieli,
dziewczyna przebrała się w swój ulubiony ciemnozielony sweter,
który sięgał jej niemal do kolan, założyła szare podkolanówki,
które miały chronić jej stopy przed chłodem, wpadającym do
pokoju przez otwarte okno, a mokre włosy zawiązała w kucyk.
Panienka Hansen, zrobiła
sobie kakao i usadowiła się wygodnie na łóżku. Z szafki obok
niego wzięła do ręki książkę i zaczęła czytać rozdział o
malarstwie barakowym, domyślając się, że następnego dnia
profesor Dupont sprawdzi jego znajomość krótkim testem. Dziewczyna
bardzo lubiła zajęcia prowadzone przez starszego pana, który
niezwykle dużo wiedział o nurtach malarstwa już od początków
świata i zawsze zabawiał swoich studentów ciekawymi anegdotkami ze
swoich podróży i odkryć. Niewątpliwie, akurat ten wykładowca był
ulubieńcem Hope, która zawsze z chciwością wsłuchiwała się w
każde jego słowo, skrupulatnie wszystko notując i wykorzystując w
swoich esejach i pracach zaliczeniowych.
Po jakimś czasie,
lekturę dziewczyny przerwało ciche pukanie do drzwi. Hope
niechętnie odłożyła książkę, uprzednio zaznaczając, zakładką
zrobioną z jakiegoś rachunku, miejsce gdzie skończyła czytać (
nie była zwolenniczką zaginania rogów) i zsunęła się z łóżka,
wkładając na nogi swoje bambosze-króliczki. Podeszła do drzwi, a
kiedy je otworzyła zaniemówiła z wrażenia. Na korytarzu stał On.
Ten, na którego wpadła dzisiejszego popołudnia. Spojrzała na
niego zaskoczona, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Na
szczęście, on ją wyręczył.
- Hej! - Uśmiechnął
się do niej. - Znalazłem dziś coś, co chyba należy do ciebie. -
Dodał, pokazując jej czerwony portfel, który trzymał w dłoni. -
Mogę wejść?
- Wiesz... to nie jest
najlepsza pora na odwiedziny. Właśnie uczyłam się na jutrzejsze
zajęcia. Poza tym jestem zmęczona.
Wiedziała, że jej
wymówki są żałosne, jednak nie miała ochoty spędzać z nim
zbyt wiele czasu. Nie znała go, nie wiedziała nawet jak ma na imię,
a przede wszystkim nie miała pojęcia, skąd on wiedział, gdzie
mieszka.
- Dziękuję za
znalezienie portfela. Jestem naprawdę wdzięczna. - Dodała, patrząc
na niego, jednak starając się nie spoglądać w jego oczy.
Niesamowite oczy mogła by rzec.
- To może w ramach
podziękowań zaprosisz mnie do środka na jakąś herbatę, kawę,
czy co tam lubisz pić, a ja opowiem ci, jak znalazłem twoją zgubę?
- Zaproponował po chwili.
Zawahała się przez
chwilę. Miała przemożną ochotę zaprosić go do środka, jednak
zdrowy rozsądek i cichy głosik podpowiadały jej, że jest
nieznajomym, że niewiadomo co mu chodzi po głowie. Obojgu kazała
się zamknąć i w przypływie jakiejś nieznanej jej do tej pory
odwagi, odsunęła się od drzwi i wpuściła chłopaka do środka.
Hope była nieco
onieśmielona niespodziewaną wizytą, ale dzielnie starała się to
ukryć. Nagle jej stary, rozciągnięty sweter, podkolanówki i
kapcie, wydał się jej nieodpowiednim strojem na przyjęcie goście,
jednak nie bardzo miałaby jak się teraz przebrać. Widać było jak
na dłoni, że chłopak przygotował się do spotkania. Po chwili
ciszy, panienka Hansen zdała sobie sprawę, że wpatruje się w
niego i na jej twarzy wykwitł rumieniec.
- To czego się
napijesz...- Zapytała, przerywając ciszę i nie wiedząc co
powiedzieć dalej. Nadal nie miała pojęcia jak ma na imię. -
Akurat piłam kakao, ale jeśli masz ochotę na coś innego...
- Nie, kakao będzie w
porządku. - Odpowiedział, uśmiechając się do niej. - Och, jestem
Jonathan. - Dodał, sam uświadamiając sobie, że nawet się nie
przedstawił i wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny.
- Hope. - Również się
przedstawiła, a gdy ścisnęła wysuniętą do niej rękę, przeszył
ją jakiś dziwny prąd. Zarumieniła się ponownie, zabrała swoją
dłoń i poszła przygotować picie dla bruneta. - Rozgość się, a
ja za chwilę wrócę.
Jonathan rozglądał się
z ciekawością po pokoju, a kiedy dostrzegł kilka obrazów
ustawionych pod ścianą, podszedł do nich i zaczął je oglądać.
Były bardzo dobre.
- Masz talent. - Zwrócił
się do dziewczyny, kiedy wróciła. - Są naprawdę bardzo dobre.
- Dziękuję, ja jednak
uważam, że czegoś im brakuje, ale ja zawsze byłam bardzo krytyczna
w stosunku do samej siebie i swoich prac. - Powiedziała, podając mu
kubek i od razu sięgając po swój, by ukryć drżenie dłoni.
Usiadła na łóżku, a
po chwili Jonathan usiadł obok niej. Blisko niej. Stanowczo za
blisko. Odsunęła się od niego, ukrywając to poprzez chęć
poprawienia podkolanówek. Podnosząc głowę, dostrzegła, że
chłopak jej się przygląda. Zapanował dość nieręczna cisza.
Hope, nie miała bladego pojęcia, co ma powiedzieć. Ściskała swój
kubek drobnymi dłońmi, jakby to była jej deska ratunku,
jednocześnie starając się nie patrzeć brunetowi w oczy.
Onieśmielał ją i wiedziała, że gdyby uległa pokusie po raz
kolejny tego wieczora zarumieniłaby się niezwykle mocno. Cisza
wokół nich, przesycona była jakąś magią, elektryzującym
napięciem, którego żadne nie chciało przerwać. Wpatrywali się
w siebie, nie bardzo wiedząc co powiedzieć, Hope odważyła się
nawet, spojrzeć Jonathanowi w oczy. On, jakby miał właśnie zamiar
się odezwać, kiedy otrzeźwił ich dźwięk otwieranych drzwi.
Oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni, przy okazji rozlewając
nadal gorące kakao na łóżko i sweter Hope. Do pokoju wkroczyła
Genevieve wraz z obładowanym torbami z zakupami Matthieu. Blondynka
zamarła na progu, wpatrując się w tę dość dziwaczną scenę. Na
chwilę odebrało jej mowę.
- Jonathanie! -
Krzyknęła, podchodząc do bruneta. - Co ty tutaj robisz? Do tego z
nią? - Zapytała, a jej spojrzenie ciskało błyskawice. Patrzyła
na panienkę Hansen, jak na jakiegoś ohydnego robaka.
- Chciałam cię
odwiedzić. Stęskniłem się za tobą, a Hope była tak miła, że
pozwoliła mi tutaj na ciebie poczekać. - Skłamał bez zająknięcia,
całując policzek blondynki.
Widząc to, Norweżka
poczuła się jak intruz. Niedawna elektryzująca aura odeszła w
zapomnienie, a jej miejsce zajęła straszliwa prawda. Brunet był
tym Jonathanem, o którym z takim zachwytem opowiadała Genevieve.
Wbrew temu, co niedawno wydarzyło się między nią a chłopakiem,
mimo że stworzyła się między nimi jakaś niewytłumaczalna więź,
panienka Hansen od razu złożyła broń. Nie miała zamiaru
konkurować z blondynką, bo już na starcie była przegrana.
Rozejrzała się po
pokoju. Nie chciała tu zostać ani minuty dłużej. Chwyciła ze
swojego stolika telefon, książkę i niedawno odzyskany portfel i
nieoglądając się za siebie wyszła z pokoju, uprzednio
przeciskając się obok, nadal stojącego w drzwiach Matthieu.
Szła do pierwszego
miejsca, które przyszło jej do głowy. Do pokoju Marie, swojej
najlepszej przyjaciółki. Musiała odzyskać spokój ducha. Chciała
się zastanowić, przeanalizować na chłodno, wszystko to, co się
wydarzyło w pokoju. A przede wszystkim, potrzebowała opinii osoby
trzeciej. Zeszła piętro niżej i
stanęła przed drzwiami z mosiężną tabliczką, na której
namalowana była mosiężna piątka. Zapukała cicho, a po chwili na
progu pojawiła się Marie. Już miała coś powiedzieć, ale widząc
twarz Hope, przytuliła ją do siebie i wpuściła do środka.