poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział II

4 komentarze:
      Przez resztę dnia Jonathan był jakby nieobecny. Cały czas wspominał niedawne spotkanie z Hope. Nie mógł pozbyć się widoku jej twarzy ze swoich myśli, tak jakby zagnieździła się w nich i nie chciała stamtąd odejść. Blanchard nie potrafił zrozumieć, dlaczego wciąż na nowo odtwarza całą sytuację, jak gdyby było to coś ważnego i istotnego. W końcu wiele razy, ktoś na niego wpadał i nigdy się tym zbytnio nie przejmował, ani nie długo się nad tym nie zastanawiał. Po prostu przechodził nad tym do porządku dziennego. Chłopak nie mógł się przeć wrażeniu, że od tej pory coś się w jego życiu zmieni, właśnie za sprawą brunetki.
- Halo! Ziemia do Jonathana! - Z zamyślenia wyrwał go głos Matthieu, który przed chwilą musiał wrócić do pokoju. - Mówię do ciebie, a ty mnie nawet nie słuchasz. Co się dzieje? - Zapytał blondyn, zdziwiony zachowaniem przyjaciela.
- Nic takiego, po prostu... zamyśliłem się. - Odpowiedział, siadając na łóżku i chowając zdjęcie Hope do portfela. - Jak było na treningu? - Zapytał, starając się zmienić temat.
- Och, tak jak zawsze, ale jakoś nigdy cię to nie interesowało. - Matthieu spojrzał na Jonathana z ciekawością. - Spotkasz się dziś z Genevieve?
       Blanchrad nie odpowiedział. Domyślał się, że jego przyjaciel pała uczuciem do jego narzeczonej, ale jakoś się tym nie przejmował. Nie czuł do blondynki kompletnie nic, więc nawet zwykła zazdrość nie wchodziła w rachubę. Jonathan byłby niezmiernie szczęśliwy, gdyby ktoś mu ją odbił. Ba! Nawet podziękowałby człowiekowi i życzył powodzenia, a on sam, nareszcie byłby wolny. Brunet domyślał się jednak, że były to tylko marzenia. Genevieve nigdy by go nie zostawiła dla innego, bo z nikim innym nie byłoby jej tak dobrze, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie finansowe.
- Nie, nigdzie z nią dzisiaj nie idę. Ma w planach duże zakupy, a ja jakoś nie mam zamiaru być jej tragarzem. Poza tym, wiesz jak nie lubię siedzieć w sklepie i czekać aż w końcu na coś się zdecyduje. - Powiedział w końcu, powracając do rzeczywistości. - Jeśli chcesz możesz z nią iść ja mam dziś jeszcze coś do załatwienia. Właściwie to muszę już wyjść, zanim zamkną mi dziekanat, więc do zobaczenia. - Dodał, jeszcze po czym chwycił portfel Hope, leżący na jego łóżku i wyszedł z pokoju, zostawiając Matthieu z nieco zdziwioną, ale i zadowoloną miną.
      Dotarcie do budynku władz uczelni zajęło mu około dziesięciu minut. Jonathan miał nadzieję, że da mu się, po części jego urokowi osobistemu, ustalić gdzie mieszka brunetka, by osobiście móc oddać jej portfel. Może przy okazji udałoby mu się przez chwilę z nią porozmawiać, może dowiedziałby się o niej czegoś więcej.
      Blanchard zapukał do drzwi sekretariatu i po usłyszeniu zaproszenia wszedł do środka. W pomieszczeniu siedziała rudowłosa sekretarka zajęta układaniem dokumentów na swoim biurku. Podniosła wzrok, kiedy chłopak wszedł do środka.
- W czym mogę pomóc? - Zapytała, odkładając kartki papieru do jednego ze stojących obok koszyków i spojrzała na Jonathana.
- Zastanawiałem się, czy mogłaby mi pani pomóc w zidentyfikowaniu miejsca zamieszkania pewnej studentki tej uczelni. Znalazłem jej portfel i chciałbym go zwrócić właścicielce. - Odpowiedział, uśmiechając się czarująco do kobiety.
- Od tego jest Biuro Rzeczy Znalezionych, gdzie zajmują się takimi sprawami. Niestety, nie mogę panu pomóc. Nie wolno udzielać mi informacji na temat naszych studentów. Obowiązuje mnie ochrona danych osobowych, panie Blanchard. - Dodała rzeczowym tonem.
- Rozumiem doskonale, jednak owa osoba, zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś jej zginęło i zanim się tego domyśli może minąć trochę czasu. Chciałbym być wobec niej w porządku i zwrócić to co do niej należy by nie musiała się zamartwiać.
- Przykro mi, jednak nie jestem w stanie panu pomóc.
- Zna pani moją rodzinę prawda? A przynajmniej, słyszała pani o hojności mojego ojca, czy przypadkiem to nie on ostatnio ufundował w części remont tego budynku, w tym pani gabinetu? - Zapytał, nienawidząc się za to, że musiał zniżyć się do poziomu własnego ojca, by wyciągnąć potrzebne informacje. - Wiem też, że w przyszłości rodzina Blanchardów ma ufundować nowe skrzydło biblioteki, a jestem pewien, że gdybym porozmawiał z ojcem, można by było to przyspieszyć.
- Dobrze, niech będzie, jednak nikt nie może dowiedzieć się o tym, że udzieliłam panu tej informacji. - Sekretarka była nieco zmieszana obrotem spraw, jednak nie miała innego wyjścia. - O kogo konkretnie chodzi?
- Hope Hansen. Studentka pierwszego roku malarstwa. Wystarczy mi tylko jej adres.
- Hansen. Hansen. Tak, jest na liście. Akademik numer pięć. Piętro drugie, pokój numer dwanaście.
- Bardzo pani dziękuję. - Jonathan uśmiechnął się do kobiety i wyszedł z gabinetu.
     Nie sądził, że mu się to uda, jednak zwycięstwo uderzyło mu do głowy niczym szampan. Wiedział, że będzie musiał zadzwonić do ojca, by przyspieszyć renowację budynku administracyjnego i przy okazji może jeszcze skrzydła biblioteki, tak jak to obiecał, jednakże nie chciał się teraz tym przejmować. Najważniejsze było to, że dowiedział się, gdzie mieszka Hope. Teraz mógł więc ją odwiedzić pod pretekstem oddania portfela, a przy odrobinie szczęścia mogłoby mu się udać spędzić z nią trochę czasu.
      Jonathan zastanowił się przez chwilę. Miał przemożną ochotę od razu udać się do pokoju brunetki, jednak nie wiedział, czy już tam wróciła. Była w końcu dopiero osiemnasta, a on nie znał ani jej planu, ani rozkładu innych zajęć. Postanowił więc zaczekać przynajmniej do wieczora, by mieć pewność, że dziewczyna będzie u siebie.
       Brunet wrócił do swojego pokoju, chcąc się odpowiednio przygotować do spotkania z Hope. Na szczęście, w pomieszczeniu nikogo nie było. Matthieu musiał skorzystać z jego rady i wybrał się na zakupy z Genevieve. Jonathanowi jednak to odpowiadało. Miał sporo czasu i nikt nie będzie mu zadawał niewygodnych pytań. Wziął szybki prysznic i włożył czyste ubrania. Był podekscytowany spotkaniem i ciekaw był, jak dziewczyna zareaguje na jego widok.

***
        Stratę portfela, Hope zauważyła dopiero, kiedy wychodziła z pracy. Chciała zapłacić za bilet na metro, jednak wtedy z przerażeniem stwierdziła, że nie ma portmonetki. Musiała wrócić do akademika piechotą, zastanawiając się w międzyczasie, gdzie mogła go zostawić. Nie zależało jej, na drobnych, które w nim były, ani tym bardziej na dokumentach. Te, mogła spokojnie wyrobić jeszcze raz. Najbardziej bolało ją to, że straciła fotografię, która przedstawiała panie Hansen na werandzie ich domu. Dla potencjalnego złodzieja była ona zapewne bezwartościowa, dla niej niezwykle cenna, bo była jedyną, jaką kiedykolwiek zrobiono całej rodzinie.
         Zanim dziewczyna wróciła do pokoju, udała się jeszcze do Biura Rzeczy znalezionych, mając nadzieję, że ten, kto znalazł portfel będzie na tyle uczciwy, by jej go zwrócić. Niestety, na miejscu nie otrzymała żadnej informacji. Nikt nie zgłosił znalezienia zguby, ale być może jeszcze to zrobi. Norweżka zostawiła pracującej tam kobiecie swój numer telefonu z prośbą o kontakt gdyby jednak portfel się odnalazł.
        Zawiedziona wróciła do pokoju i z ulgą zauważyła, że jej współlokatorki w nim nie było. Chociaż jedna rzecz udała jej się tego dnia. Chwilowo uniknęła kolejnej mało interesującej, a także nieprzyjemnej rozmowy z blondynką. Rozkoszując się samotnością, Hope postanowiła wziąć prysznic, by nieco się odprężyć. Po kąpieli, dziewczyna przebrała się w swój ulubiony ciemnozielony sweter, który sięgał jej niemal do kolan, założyła szare podkolanówki, które miały chronić jej stopy przed chłodem, wpadającym do pokoju przez otwarte okno, a mokre włosy zawiązała w kucyk.
          Panienka Hansen, zrobiła sobie kakao i usadowiła się wygodnie na łóżku. Z szafki obok niego wzięła do ręki książkę i zaczęła czytać rozdział o malarstwie barakowym, domyślając się, że następnego dnia profesor Dupont sprawdzi jego znajomość krótkim testem. Dziewczyna bardzo lubiła zajęcia prowadzone przez starszego pana, który niezwykle dużo wiedział o nurtach malarstwa już od początków świata i zawsze zabawiał swoich studentów ciekawymi anegdotkami ze swoich podróży i odkryć. Niewątpliwie, akurat ten wykładowca był ulubieńcem Hope, która zawsze z chciwością wsłuchiwała się w każde jego słowo, skrupulatnie wszystko notując i wykorzystując w swoich esejach i pracach zaliczeniowych.
       Po jakimś czasie, lekturę dziewczyny przerwało ciche pukanie do drzwi. Hope niechętnie odłożyła książkę, uprzednio zaznaczając, zakładką zrobioną z jakiegoś rachunku, miejsce gdzie skończyła czytać ( nie była zwolenniczką zaginania rogów) i zsunęła się z łóżka, wkładając na nogi swoje bambosze-króliczki. Podeszła do drzwi, a kiedy je otworzyła zaniemówiła z wrażenia. Na korytarzu stał On. Ten, na którego wpadła dzisiejszego popołudnia. Spojrzała na niego zaskoczona, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Na szczęście, on ją wyręczył.
- Hej! - Uśmiechnął się do niej. - Znalazłem dziś coś, co chyba należy do ciebie. - Dodał, pokazując jej czerwony portfel, który trzymał w dłoni. - Mogę wejść?
- Wiesz... to nie jest najlepsza pora na odwiedziny. Właśnie uczyłam się na jutrzejsze zajęcia. Poza tym jestem zmęczona.
          Wiedziała, że jej wymówki są żałosne, jednak nie miała ochoty spędzać z nim zbyt wiele czasu. Nie znała go, nie wiedziała nawet jak ma na imię, a przede wszystkim nie miała pojęcia, skąd on wiedział, gdzie mieszka.
- Dziękuję za znalezienie portfela. Jestem naprawdę wdzięczna. - Dodała, patrząc na niego, jednak starając się nie spoglądać w jego oczy. Niesamowite oczy mogła by rzec.
- To może w ramach podziękowań zaprosisz mnie do środka na jakąś herbatę, kawę, czy co tam lubisz pić, a ja opowiem ci, jak znalazłem twoją zgubę? - Zaproponował po chwili.
        Zawahała się przez chwilę. Miała przemożną ochotę zaprosić go do środka, jednak zdrowy rozsądek i cichy głosik podpowiadały jej, że jest nieznajomym, że niewiadomo co mu chodzi po głowie. Obojgu kazała się zamknąć i w przypływie jakiejś nieznanej jej do tej pory odwagi, odsunęła się od drzwi i wpuściła chłopaka do środka.
         Hope była nieco onieśmielona niespodziewaną wizytą, ale dzielnie starała się to ukryć. Nagle jej stary, rozciągnięty sweter, podkolanówki i kapcie, wydał się jej nieodpowiednim strojem na przyjęcie goście, jednak nie bardzo miałaby jak się teraz przebrać. Widać było jak na dłoni, że chłopak przygotował się do spotkania. Po chwili ciszy, panienka Hansen zdała sobie sprawę, że wpatruje się w niego i na jej twarzy wykwitł rumieniec.
- To czego się napijesz...- Zapytała, przerywając ciszę i nie wiedząc co powiedzieć dalej. Nadal nie miała pojęcia jak ma na imię. - Akurat piłam kakao, ale jeśli masz ochotę na coś innego...
- Nie, kakao będzie w porządku. - Odpowiedział, uśmiechając się do niej. - Och, jestem Jonathan. - Dodał, sam uświadamiając sobie, że nawet się nie przedstawił i wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny.
- Hope. - Również się przedstawiła, a gdy ścisnęła wysuniętą do niej rękę, przeszył ją jakiś dziwny prąd. Zarumieniła się ponownie, zabrała swoją dłoń i poszła przygotować picie dla bruneta. - Rozgość się, a ja za chwilę wrócę.
        Jonathan rozglądał się z ciekawością po pokoju, a kiedy dostrzegł kilka obrazów ustawionych pod ścianą, podszedł do nich i zaczął je oglądać. Były bardzo dobre.
- Masz talent. - Zwrócił się do dziewczyny, kiedy wróciła. - Są naprawdę bardzo dobre.
- Dziękuję, ja jednak uważam, że czegoś im brakuje, ale ja zawsze byłam bardzo krytyczna w stosunku do samej siebie i swoich prac. - Powiedziała, podając mu kubek i od razu sięgając po swój, by ukryć drżenie dłoni.
        Usiadła na łóżku, a po chwili Jonathan usiadł obok niej. Blisko niej. Stanowczo za blisko. Odsunęła się od niego, ukrywając to poprzez chęć poprawienia podkolanówek. Podnosząc głowę, dostrzegła, że chłopak jej się przygląda. Zapanował dość nieręczna cisza. Hope, nie miała bladego pojęcia, co ma powiedzieć. Ściskała swój kubek drobnymi dłońmi, jakby to była jej deska ratunku, jednocześnie starając się nie patrzeć brunetowi w oczy. Onieśmielał ją i wiedziała, że gdyby uległa pokusie po raz kolejny tego wieczora zarumieniłaby się niezwykle mocno. Cisza wokół nich, przesycona była jakąś magią, elektryzującym napięciem, którego żadne nie chciało przerwać.                       Wpatrywali się w siebie, nie bardzo wiedząc co powiedzieć, Hope odważyła się nawet, spojrzeć Jonathanowi w oczy. On, jakby miał właśnie zamiar się odezwać, kiedy otrzeźwił ich dźwięk otwieranych drzwi. Oboje odskoczyli od siebie jak oparzeni, przy okazji rozlewając nadal gorące kakao na łóżko i sweter Hope. Do pokoju wkroczyła Genevieve wraz z obładowanym torbami z zakupami Matthieu. Blondynka zamarła na progu, wpatrując się w tę dość dziwaczną scenę. Na chwilę odebrało jej mowę.
- Jonathanie! - Krzyknęła, podchodząc do bruneta. - Co ty tutaj robisz? Do tego z nią? - Zapytała, a jej spojrzenie ciskało błyskawice. Patrzyła na panienkę Hansen, jak na jakiegoś ohydnego robaka.
- Chciałam cię odwiedzić. Stęskniłem się za tobą, a Hope była tak miła, że pozwoliła mi tutaj na ciebie poczekać. - Skłamał bez zająknięcia, całując policzek blondynki.
       Widząc to, Norweżka poczuła się jak intruz. Niedawna elektryzująca aura odeszła w zapomnienie, a jej miejsce zajęła straszliwa prawda. Brunet był tym Jonathanem, o którym z takim zachwytem opowiadała Genevieve. Wbrew temu, co niedawno wydarzyło się między nią a chłopakiem, mimo że stworzyła się między nimi jakaś niewytłumaczalna więź, panienka Hansen od razu złożyła broń. Nie miała zamiaru konkurować z blondynką, bo już na starcie była przegrana.
           Rozejrzała się po pokoju. Nie chciała tu zostać ani minuty dłużej. Chwyciła ze swojego stolika telefon, książkę i niedawno odzyskany portfel i nieoglądając się za siebie wyszła z pokoju, uprzednio przeciskając się obok, nadal stojącego w drzwiach Matthieu.
        Szła do pierwszego miejsca, które przyszło jej do głowy. Do pokoju Marie, swojej najlepszej przyjaciółki. Musiała odzyskać spokój ducha. Chciała się zastanowić, przeanalizować na chłodno, wszystko to, co się wydarzyło w pokoju. A przede wszystkim, potrzebowała opinii osoby trzeciej. Zeszła piętro niżej i stanęła przed drzwiami z mosiężną tabliczką, na której namalowana była mosiężna piątka. Zapukała cicho, a po chwili na progu pojawiła się Marie. Już miała coś powiedzieć, ale widząc twarz Hope, przytuliła ją do siebie i wpuściła do środka.